Do porodu gotowi start!


Trochę powspominam. Będąc w ciąży, w głowie milion razy układałam sobie scenariusz dnia porodu. Z jednej strony paniczny strach - nigdy jeszcze nie rodziłam, czy sobie poradzę? czy dostanę znieczulenie? czy zdążę na czas? czy mąż zdąży? czy urodzę szybko? czy wszystko się przeciągnie? A z drugiej strony wielka ekscytacja, że w ciągu jednej chwili na świecie będzie ze mną mały człowieczek, nasze wspólne dzieło, i od tej pory już nic nie będzie jak dawniej, zacznie się zupełnie nowy rozdział w naszym życiu. I raz chciało mi się płakać ze szczęścia, a raz myślałam, że chyba nie dam rady. Taka huśtawka, typowa dla kobiety w ciąży. Mąż to się zdążył przyzwyczaić ;) mieliśmy 3 terminy porodu. Dzidzia była większa, więc z USG wychodziły dwa wcześniejsze terminy a ten ostatni z OM. Czekaliśmy... minął pierwszy termin i nic.... minął 2 termin i już zaczynało robić się nerwowo. Uskuteczniłam ostatkami sił spacer po klatce schodowej żeby się trochę rozruszać i oto między 2 i 3 terminem Jasio zaczął się pchać na świat :) Ile ja się nasłuchałam o kilkunastogodzinnych porodach, a ile kobiet  jeszcze przed samym porodem ląduje na patologii. Modliłam się, żeby tego uniknąć i żeby poszło sprawnie i szybko. Nie będę wdawać się w drastyczne detale, tylko nakreślę scenariusz akcji, a było trochę jak w filmie :D

* tekst głównie kierowany do kobiet. Ta silniejsza płeć mogłaby się przy czytaniu obruszyć, obrzydzić albo zniesmaczyć, więc jeżeli czyta to teraz jakiś facet niech się psychicznie przygotuje albo od razu zrezygnuje :D  My babeczki wiemy o co chodzi, bo to jest samo życie i większość prędzej czy później z taką sytuacją się zetknie.

No to jedziemy!

Poród w polskich realiach - przykładowy scenariusz oparty na faktach 

10:00 jem swoją owsiankę na wodzie z gruszką, piję kawę i toczę się do salonu na "Dom nad rozlewiskiem" jak zwykle. 

10:30 boli mnie brzuch, No jeździ mi tak jak bym miała się pochorwać ale nic z tego nie wynika... potem taki ból jak w czasie Tych Dni :D stwierdzam, że być może to skurcz i piszę sobie z mężem na fejsie, że chyba mam 1 skurcz :) czekamy na drugi i pojawia się po 6 minutach i kolejny po następnych 6 :D yeah regularne chyba skurcze...może się już zaczęło? Idę do łazienki sprawdzić jak sytuacja i nagle... odeszły mi wody! No to mamy pewność, zaczęło się. Mega adrenalina, szybko pod prysznic, mąż już w drodze. Torby od tygodni w bagażniku samochodu, więc wszystko gotowe. 

11:30 lądujemy w pierwszym szpitalu (chciałam tam najpierw bo dają znieczulenie zewnątrzoponowe) ledwo udaje mi się dostać na izbę bo wody się cały czas sączą, a może raczej leją i po świeżości prysznica pozostało wspomnienie. Izba przyjęć zawalona. Pani położna spisuje wywiad, dostaje się do lekarza, skurcze co 3 minuty i 4 cm. Nie ma miejsc! Odsyłają mnie gdzie indziej. Ból jest jeszcze znośny bo jestem mega podekscytowana. Mam dużo siły, bo wyspałam  się i zjadłam porządne śniadanie. Proponują transport, ale sami szybciej dojeżdżamy do drugiego szpitala. Wiem, że tam będzie trudniej o znieczulenie...

12:00 izba przyjęć w drugim szpitalu. Czekam na korytarzu a skurcze już są bolesne. Czekam, aż panie skończą dyskutować o informatykach i o komputerach, bo coś im tam się nie podoba i dopiero po chwili mogę łaskawie wejść. Położna przeprowadza badanie,  wręcza mi podkład jednorazowy żebym sobie go kładła i ze sobą nosiła, bo teraz to się będzie tak lało aż do rozwiązania... :P zbierają wywiad, dają do przeczytania regulamin pisany makiem, a podczas skurczu to widzę tylko gwiazdki, a nie literki,  podłączają mnie pod KTG i leżę jak kłoda i już tak mnie boli, że zaczynam w myślach "Pod Twoją obronę..." serio już tak mnie boli, a to dopiero połowa. Zaciskam zęby i leżę i czekam aż minie te 30 minut, a tak naprawdę to wolałbym chodzić, skakać cokolwiek, żeby tylko nie skupiać się na skurczach. 

13:00 przyjmuje mnie lekarz dyżurny na izbie, robi USG, akcja w toku proszę na porodówkę. Przebieram się i jadę na górę rodzić. Sala porodowa super, jest miejsce dla męża, wyposażenie nowe, warunki komfortowe i kameralne. Jesteśmy sami z położną prowadzącą. Położna zbiera dalszą część obszernego wywiadu, ale ja podczas skurczu już nie jestem w stanie nic powiedzieć. Z okna widać kościół to chociaż może Bóg mi pomoże to przetrwać, bo znieczulenia nie otrzymałam a gaz rozweselający wcale mnie nie rozwesela. Leżę na plechach, nie mogę już wstać, ani do WC ani pochodzić, ani zmienić pozycji. Masakra... Wstrzymuję się z parciem i czekamy na magiczne 10 cm, żeby uniknąć szkód. Skurcze są co raz częściej i co raz mniej możliwości odpoczynku. Ból jest niesamowity, nigdy w życiu przedtem ani zapewne później nie będzie się dało tego do niczego porównać. Boli tak, że nawet nie mam siły płakać, aż robi mi się słabo, w przerwach między skurczami odpadam na minutę i wybudza mnie kolejny atak. To jest takie uczucie, że nic i nikt nie jest w stanie Ci ulżyć i pomóc. Nawet ręka męża ściskana tak, że pewnie mu krew nie dopływa do palców mało pomaga. Wiesz, że jesteś sama w tym bólu i musisz to znieść. Musisz urodzić i to wytrzymać [zastanawia mnie, że żyjemy w XXI wieku a kobieta nadal musi przez to tak drastycznie przechodzić] Przychodzi lekarz i robi USGDziecko źle się wstawiło, więc muszę leżeć na lewym boku, żeby wróciło na właściwy tor. Przekręcenie na lewy bok i utrzymanie tej pozycji jest jeszcze gorsze i przysparza jeszcze więcej bólu. Nie jestem w stanie powiedzieć ile upłynęło czasu, która godzina? wiem jedno, muszę już urodzić i zacząć przeć bo nie dam rady dłużej...położna akurat ma przerwę na obiad więc mąż szybko interweniuje. Przychodzi zaskoczona, że tak szybko wszystko się rozegrało. Potem to już jak przez mgłę, pamiętam jedynie, że nastawiałam się, że potrwa to jeszcze długo a tu nagle pojawiła się obstawa w pokoju, otrzymałam oksytocynę 2 skurcze i nagle...

16:45 położyli mi ten CUD na brzuchu. Moje 3980 gram szczęścia patrzącego czarnymi węglikami i tulącego się do mojego ciała. Już było mi wszystko jedno. Od tego momentu liczył się tylko Jasieczek :)

Z perspektywy czasu poszło szybko, ale tego nie da się do niczego porównać. Zarówno przeogromnego bólu jak i niewyobrażalnego szczęścia. Dwa tak skrajne i intensywne odczucia następujące po sobie w tak krótkim czasie. Narodziny to prawdziwy cud. Cud, bo nowy mały człowieczek tworzył się w Twoim ciele przez 9 miesięcy i teraz przyszedł na świat. Jesteście za niego odpowiedzialni, liczy tylko na Was. Oboje stajecie się dla kogoś najważniejsi na świecie. Wasze życie zmienia się w jednej chwili o 360 stopni i nabiera całkiem nowego znaczenia.

P.S. cudem jest też, że kobiety to wytrzymują bez znieczulenia. Babeczki - jesteśmy mega silne!!! A Wy jak wspominacie narodziny Waszych pociech? może dopiero Was to czeka?



CONVERSATION

0 komentarze :

Prześlij komentarz


Do
góry